Strona 4 z 5
Dzień ósmy, wtorek 28 sierpnia
Zdrastwujtie riebiata, dziś mamy dzień powrotu na łono Ojczyzny. Fanfary, eee prosimy o jakieś fanfary. Z nocnych wiadomości, najciekawsze to, to, że spało się bardzo dobrze, choć musiałem w międzyczasie ubrać nocną koszulę , bo nad ranem zrobiło się chłodno w moim survivalowym śpiworze. Słoneczko zaświeciło radośnie, to pora wstawać kluchy leniuchy. O ja pierpapier, co jest? Nie da się wyjść ze śpiwora? TaaAAakie zimno. Co to się porobiło, para z paszczy leci, brrryy. Nie wiem ile jest stopni, bo nie mam termometru, ale na szczęście śniegu na namiocie nie zaobserwowałem. Co za klimat, ja pierdziu. Dwa dni temu zdychałem z gorąca, a teraz dzwonię zebami niczym dzwonnik z Notre-Dame. Nie będę strugał twardziela i kalesonki poszły w ruch. Kozaków to już nie ma, wymarzli tu jak nic. Epoka lodowcowa, akurat musiała teraz się zacząć, jak wyprawy jeszcze nie dokończyłem?
-
Jak obiecałem, fotka z kilometrami zrobiona. Okazało się nawet, że znowu spałem sobie w malowniczym sadzie.
-
Nie czekam aż mi namiot wyschnie bo w tej temperaturze pewnie prędko nie wyschnie. Ciężko jest taki ociekający wodą, wcisnąć do pokrowca, bo się jakoś nie mieści. Okulbaczyłem Jelona jak należy i zabieram się za ewakuację. No i nie wiem co się stało, ktoś ukradł mi wszystkie siły? Nie mogłem sobie dać rady z motocyklem, by go nawrócić w tym sadzie. Niewiele brakło i bym poleciał razem z żelastwem na prawą stronę. Motocykl z prawie pustym bakiem to jakieś 160kg plus 20kg bagażu i zupełnie nie daje rady nad tym zapanować. Ślisko jest, bo trawa mokra, trochę też niecka, no ale bez przesady. Zdziadziałem do reszty, ciepłe kapcie i bujany fotel, a nie gdzieś tam po dzikich sadach się panoszyć na stare lata. Gruby ubiór i ograniczone ruchy nie ułatwiały mi zadania, ale w końcu o 180stopni zmieniłem położenie sprzęta względem półkul, aż mi się całkiem gorąco zrobiło. Jak ludzie dają sobie radę podróżując cięższymi sprzętami, tego nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Z jakimś litrem poległbym, tu jak nic, no chyba, żeby miał bieg wsteczny. Wyjechałem do drogi głównej, znowu ślizgając się po błotku. Teraz to przynajmniej widziałem po czym jadę i podziwiałem wczorajsze moje ślady. Coś jakbym tropił węża. Przy samej drodze głównej były też ślady jakiegoś samochodu, który w nocy zjechał w tą samą polną drogę co ja, ale daleko nie ujechał bo się utopił w błocie i po kilku metrach, zrezygnował, zatem błotko mi sprzyjało, co bym miał spokój w nocy. Główna sucha, słoneczko świeci, ale jest zimno i wieje silny boczny wiatr. Na stacji benzynowej panowie z obsługi chodzili w puchatych kurtkach zimowych i czapkach, czyli nie tylko mi było zimno. Gorąca kawka i coś na ciepło z mikrofali w ramach śniadania. Praktycznie nie opłaca się wozić ze sobą prowiantu. Za 10-15zł można się smacznie najeść i napić. Lepsze to niż toksyczne zupki chińskie, których połowę przywiozłem z powrotem do domu. Po godzinie jazdy w pełnym słońcu natrafiłem na termometr drogowy, który pokazał temperaturę 11 stopni Celsjusza. No to ile mogło być rano, przecież kurka wodna niby lato jeszcze jest? Dzisiejszy dzień, to głównie powrót do domu i nie planowałem już nic zwiedzać, ale przynajmniej zobaczę z grubsza jak ten Lwów wygląda, skoro jestem tak blisko.
-
We Lwowie już znacznie cieplej, będzie ze 20 stopni. Nie znam miasta, więc jadę na czuja, kierując się wyglądem budynków. Tam gdzie widzę stare budynki, tam jadę i tym sposobem dojechałem do starówki.
-
Starówka musiała być kiedyś piękna, ale teraz to potrzebuje odnowienia. Mieszkańcy cały czas eksploatują i nie widać, by coś się inwestowało w ratowanie zabytków, no i pełno samochodów psujących staromiejski klimat. Ponoć jest jakaś część starówki odnowiona, ale ja na nią nie natrafiłem. Czasu nie miałem, żeby zbytnio zwiedzać, wiec muszę tu kiedyś wrócić, bo pobieżna ocena, nie zawsze jest właściwa. Tym bardziej, że polski cmentarz też chciałbym kiedyś na spokojnie odwiedzić. Skręciłem w stronę wzniesienia, by zobaczyć panoramę Lwowa, ale nie całkiem mi się to udało. Widać było tylko część, ale za to trafiłem na fajny deptak, na którym można było poczuć klimat miasta. Deptak ciągnął się wzdłuż schodów, więc samochody nie miały wstępu. Po bokach pełno różnorakich sklepików, jak i stoisk typowych dla bazarów.
-
-
Zjechałem na dół, obok Uniwersytetu Lwowskiego i już było po starówce. Reszta Lwowa, to typowe komunistyczne blokowiska z klocków. Rozglądałem się za ciekawymi sklepami, by przywieźć jakieś pamiątki do domu, ale nic interesującego nie było. Z pustymi rękami przecież nie będę wracał i po drodze zjechałem do miasteczka Zhovkva (Żowka, czy jakoś tak).
-
Zaatakowałem sklepy i wyczyściłem się z resztek kasy. Wielkich zakupów i tak się nie da zrobić, bo powierzchnia ładunkowa jest mocno ograniczona, czyli do upychania najlepsze są sypkie słodycze. Wychodzę ze sklepu i patrzę, a koło Jelonka kręci się dwóch takich podrostków. Jak mnie zobaczyli, to odskoczyli od motocykla, na pół metra. Podszedłem, a oni pytają się, czy to mój motocykl? Oczywiście odpowiadam z dumą, że tak. Oglądają i oglądają i zaniepokoił ich mój prędkościomierz, dlaczego ma tylko 100km/h. Tłumaczę, że te sto, to są mile a obok jest 160 i to są kilometry. Pokiwali głowami i stwierdzili, że to jednak dobry motocykl. No proszę na znawców trafiłem hehe. Jeden z nich przyznał się, że jego babka jest Polką i że trochę mówi po polsku. Mówił raczej słabo, bo mało co kojarzyłem, ale jedno zrozumiałem bardzo dobrze. - daj dwa złote na jedzenie Zapytałem go jeszcze raz, czy faktycznie potrzebuje na jedzenie i potwierdził. Wyciągnąłem, wszystkie hrywny jakie mi zostały i mu dałem. Nie było tego dużo, ale jak zobaczyłem radość na twarzy tego dziecka, to żałowałem, że po zakupach nie zostało mi więcej ukraińskich hrywien. Obaj chłopcy podziękowali i od razu pobiegli do spożywczego. Dzieciaki nie wyglądały na jakieś zabiedzone, ale rodzice pewnie sami nie mają, to ich pewnie nie rozpieszczają kieszonkowym. Dzień szybko ucieka, a ja chciałbym jeszcze dzisiaj dotrzeć do domu, zatem nie marnuję więcej czasu. Słoneczko ogrzało powietrze i jest już całkiem cieplutko i przyjemnie. Jednym słowem idealna pogoda dla motocyklisty.
-
Jak miło zobaczyć w końcu polskie nazwy. Jeszcze chwila i będę w kraju. Przed samym przejściem granicznym zatankowałem do pełna, płacąc kartą. Paliwa powinno mi starczyć do samego domu.
-
Przed przejściem kolejka TIR-ów, ale ja jadę pod sam szlaban. Po drugiej stronie drogi, widzę, że ukraińska policja już czeka na datki i trzyma wszystko co wjedzie na ich teren. Na szczęście oddziela mnie od nich metalowa barierka, to już mnie nie ciachną. Ukraiński strażnik na szlabanie dał mi kartkę do zbierania pieczątek i wyraźnie zaznaczył na niej, że mam pełny zbiornik. Pilnują, żeby nie robić kilku kursów z pełnym zbiornikiem. Przy okienkach idzie szybko i sprawnie, Ukraińcy o nic nie pytają. Dzień dobry, dziękuję, dowidzenia i już jestem na pasie ziemi niczyjej. Po polskiej stronie odprawiają dziesiątkami. Na dany tor wpuszczają po dziesięć pojazdów, zamykają i zbierają wszystkie paszporty. W międzyczasie strażnik z psem i lusterkiem na kiju sprawdza wszystkie pojazdy po kolei. Głównie zagląda w bagażniki, ale zbytnio się nie przychrzania i przebiega to dosyć sprawnie. Strażnik podszedł do mnie i pyta, czy mógłbym mu coś pokazać, bo ma obowiązek wszystkich sprawdzać. Odchyliłem kawałek zamknięcia tylnego wałka, tak, że za bardzo nie było nic widać co jest w środku, a strażnik kiwnął głową, że wystarczy. Sprawdzają bo muszą, ale wszystko grzecznie, kulturalnie i na poziomie wysoce cywilizowanym, aż byłem dumny z mojego kraju.
-
Witaj Ojczyzno ma! Mówię o Polsce, a nie o UE, nie mylić mi tu. W końcu wszystko normalne. Normalne znaki, normalne drzewa, normalni ludzie i samochody. Jelonek płynie po równiutkim asfalcie niczym po mięciutkim dywanie. Ooo, jak przyjemnie, jakbym jechał jakimś kanapowcem. Żyć nie umierać, tylko jakieś te nasze drogi takie wąskie, ledwo się mieszczę na mijaniu z TIR-em. Przyzwyczaiłem się przez ostatnie trzy dni do szerokich Ukraińskich głównych dróg i chwile minęło, zanim przestało mi się wydawać, że nasze drogi jakieś takie cienkie są. Pojechałem do Tomaszowa Lubelskiego wstąpić na grób Lucjana. Kupiłem świeczkę i poszedłem pomodlić się. To już półtora roku chłopa nie ma z nami.
-
Tak szybko i niespodziewanie odszedł. Przynajmniej żył pełnią motocyklowego życia do samego końca. Cieszę się, że było mi Go dane poznać i trochę wspólnie pośmigać po malowniczych winklach. Lucjan spoczywaj w pokoju. Nie ma się co rozklejać, trzeba jechać do żony, do dzieci, bo zapomną jak wyglądam. Na Orlenie wciągnąłem hot-doga i napompowałem opony do normalnego poziomu. Na przedzie było 1,2psi a z tyłu 1,5. Cud że opony wytrzymały. Ogień w tłoki i już bez zatrzymywania, no może jeszcze tylko w Stanach na małą fotkę.
-
W Tarnobrzegu dojeżdżam na piątce do jakichś robót drogowych i chcę zredukować biegi, a nie mogę odnaleźć nogą dźwigni. Pierwsza reakcja to totalne zdziwienie, potem kierunek na prawo i na wciśniętym sprzęgle się stoczyłem siłą pędu, na pobocze. Wychylam się w prawo, a moja dźwignia zmiany biegów, beztrosko sobie zwisa tuż nad ziemią. Zgasiłem sprzęta i badam co jest grane? Powiem wam, że totalnie mnie to zaskoczyło. Zdążyłem się kompletnie odzwyczaić od myśli, że w Jelonek gdziekolwiek może się zepsuć, a tu bezczelnie coś śmiało się zrąbać. Na szczęście to nic poważnego. Końcówka cięgna zmiany biegów wyskoczyła z gniazda. Kuleczka się wzięła wytarła i sobie wyskoczyła.
Z kufra wyciągnąłem kawałek druta, którego od dawna wożę na taką właśnie okazję. Tyle ze mną jeździł i w końcu się na coś przydał.
-
Ciachu, prachu i po strachu, moto naprawione. Śpieszyć przy naprawie jednak się nie należało, bo nieopatrznie dotknąłem ręką rury wydechowej i przysmażyłem swoją skórę. Oj będzie bolało, przez resztę drogi. Już zakładanie rękawiczki nie było zbyt przyjemne. Twardym trza być, nie miętkim. Płakał tu przecież nie będę. No może trochę, jak nikt nie widzi. Zmęczony już byłem i dalsza jazda była trochę na siłę. Percepcję jednak starałem się utrzymać w najwyższej gotowości, bo jak wiadomo najbardziej wypadkowe są ostatnie kilometry. Do tego jeszcze ta jazda wprost na zachód jest bardzo męcząca, bo słońce wali promieniami prosto w oczy, a ciemnych okularów przy sobie nie miałem. Czterdzieści kilometrów przed domem słoneczko się zupełnie schowało i reszta drogi była już w zupełnych ciemnościach. Nie widziałem nawet z jaką prędkością się przemieszczam, bo od drgań na ukraińskich drogach spaliło mi się oświetlenie zegarów. Podświetlony został tylko woltomierz.
-
W domu byłem około dwudziestej pierwszej, cały, zdrowy i szczęśliwy, ale mocno zmęczony. Wyjazd nie był jakoś specjalnie napakowany kilometrami, bo byłem praktycznie z wizytą po sąsiedzku, ale niezapomnianych widoków i ciekawych przeżyć miałem do syta. Nawet sama jazda motocyklem dostarczała ekstremów począwszy od kamieni, szutrów, błotka, po ukraińską morderczą pralkę, aż do górskich serpentynek z nowym dywanikiem. Najbardziej jednak dała mi popalić pogoda i panujące temperatury. Deszcz i zimno, do jakiegoś stopnia bez problemu oczywiście znoszę, ale niewyobrażalne dla mnie upały skutecznie wysysały ze mnie całą energię. Dwa razy miałem takie chwile, że nie miałem sił, ani ochoty dalej jechać, ale na szczęście były to tylko chwile i po dłuższym odpoczynku w cieniu mobilizacja powracała. Jak ktoś szuka wrażeń motocyklowych, to spokojnie polecam Rumunię i Ukrainę, warto się tam trochę powłóczyć. Za to separatystycznego Naddniestrza nie polecam i więcej już tam nie pojadę. Za duży stres jak dla mnie, a pięknych widoków niewiele. Już lepiej do Mołdawii, zwłaszcza jak ktoś krasiwej żony szuka hehe. A i jeszcze jedno mi się przypomniało. Wczoraj oglądałem film o europejskich niedźwiedziach i zostałem uświadomiony, że największa populacja głodnych niedźwiedzi w Europie jest właśnie w Rumunii. Dobrze, że nie wiedziałem tego przed wyjazdem. Jak to mówią głupi ma zawsze szczęście hehe. No i znowu się opisałem bez opamiętania, ale to po to, że jak dopadnie mnie skleroza, to będę miał co czytać wieczorami wnukom, albo one mi, jak wzrok się rozjedzie. Pozdrawiam Luca.
-
Podsumowanie dnia: Przejechanych kilometrów: 660 Widzianych krajów: Ukraina, Polska Awarie: Wytarł się przegub kulowy w cięgnie zmiany biegów i wyskoczyła kuleczka z gniazda. Na szczęście wystarczyło ją wepchnąć z powrotem i zabezpieczyć przed ponownym wypadnięciem kawałkiem drucika.
|