Dziki Wschód 2012 - Luca (cz. 2) - Dzień siódmy
Spis treści
Dziki Wschód 2012 - Luca (cz. 2)
Dzień szósty
Dzień siódmy
Dzień ósmy
Podsumowanie
Wszystkie strony

Dzień siódmy, poniedziałek 27 sierpnia

Wyglądam za okno i widzę, że nadal pada. Niebo zachmurzone po horyzont nie napawa optymizmem. Nie ma się co śpieszyć, powłóczę się trochę po zamku i trzasnę parę fot.

Na dole w restauracji można zjeść śniadanko, ale ceny nie na moją kieszeń. Na otarcie łez będzie zupka chińska. Tym razem pomidorowa z Radomia, będzie pan zadowolony...
Poniedziałek czyli dzień roboczy, przyjechała układać kamienie pod zamkiem ekipa wykwalifikowanych budowlańców.

Z jednym z Ukraińców wdałem się w rozmowę, na temat polski i Ukrainy, oraz Euro 2012. Wspólny ból przegranej potrafi połączyć narody. Temat jednak zszedł na drogi i tu nić porozumienia została zerwana. Jak powiedziałem, że Ukraina piękna, ale drogi kiepskie, to Ukrainiec się bardzo oburzył. Chcąc załagodzić mówię, że drogi wokół stolicy jak najbardziej mają bardzo dobre, ale na dole Ukrainy już niestety mniej dobre. Jednak Ukrainiec się obraził i już nie chciał ze mną więcej gadać.

Jelonek stał w stajni, jakby nigdy nic, ale burza delikatnie go jednak zmoczyła pod tym zadaszeniem. Musiało trochę zacinać bokiem.

Znowu zaczęło kropić, to wróciłem do zamku, podziwiać ścienne malowidła, niczym z bajkowego świata.

Spotkałem nawet samego właściciela zamku z jego przybocznym czarnoksiężnikiem.

Było też dwóch takich co skutecznie plonowało wejścia do zamku.

Zamkowy duch też się pojawia od czasu do czasu i błyska ludziom po oczach.

W końcu przestało padać. Dzwonię do BabaLucy, że zaraz do niej jadę, ale w pobliżu jest Oko Moskwy i warto było by to zobaczyć? Żona się pyta, a co to jest to Oko Moskwy?
No taka duża antena mówię. BabaLuca zasięgnęła języka u wujka Google i oddzwania do mnie, że takie coś, to jednak warto zobaczyć i mogę śmiało jechać.
Na moje szczęście nie doczytała, że ta ogromna antena jest blisko Czarnobyla, bo wtedy na pewno dostałbym kategoryczny zakaz zbliżania się. Żona miałaby niepotrzebnego stresa, a tak szczegółów dowie się po fakcie. Promieniowanie ponoć zeszło do poziomu dopuszczalnego, i można tam przebywać, ale licznika Gajgera nie mam, to nie sprawdzę. Dojazd łatwy, bo cały czas praiamo, czyli prosto, tylko kilometrów sporo, bo prawie sto.

Teren mało zaludniony, za to dużo dzikich lasów dookoła. Co jakiś czas można spotkać stojącą przy drodze babuszkę z grzybami jak marzenie. Śliczne, duże tłuste borowiki, aż ślinka cieknie.
Takich wielkich i dorodnych jeszcze nie widziałem. Po powrocie od BabaLucy się dowiedziałem, że grzyby wyjątkowo długo gromadzą w sobie cez - radioaktywne świństwo.
Skoro babcie stoją i sprzedają, to ktoś jednak musi to kupować. Jak będziecie na Ukrainie i dostaniecie jakąś potrawę z grzybami, to lepiej nie jeść, bo zaczniecie świecić w nocy hehe.

Pierwsze oznaki, że zbliżam się do punktu zero już są. Radioaktywny las, to lepiej chyba nie wchodzić? Kilka kilometrów dalej drogę zagrodził mi szlaban.
Panowie uzbrojeni w kałachy, starego Kamaza cysternę przepuścili, a mnie nie.

Trzeba mieć specjalną przepustkę a dla obcokrajowca to bardzo kosztowna impreza. Są jednak organizowane co jakiś czas wycieczki busem z Kijowa. Można zobaczyć reaktor a właściwie to sarkofag, oczywiście w odpowiedniej odległości i pochodzić po opustoszałym mieście Prypeć.

I tak dojechałem bardzo blisko Czarnobyla. Patrząc na Google Earth, to byłem w linii prostej zaledwie 3km od reaktora. Dalej już nie muszę. Obok budki strażniczej była kapliczka, gdzie mogłem się pomodlić za tragicznie zmarłych. Jest też mały pomnik pamięci, gdzie ludzie zawiązują wstążeczki.

Cały teren ogrodzony drutem kolczastym, robi przygnębiające wrażenie, niczym obóz koncentracyjny.

Życie jednak nie dało za wygraną i nadal tu istnieje.

Omal bym nie wpadł do jakiejś wielkiej dziury. Coś jak podziemne pomieszczenie, taki duży pokój, częściowo zalany wodą. Powinni to jakoś zabezpieczyć, bo można wpaść i zginąć bez wieści.
Poszedłem jeszcze raz do strażników i pytam o Oko Moskwy, czy można dojechać w miejsce gdzie widać to cudo? Niestety nie można, bo obiekt jest na terenie zamkniętym, a wysokie leśne drzewa skutecznie zasłaniają. Widać dopiero jak się wejdzie na wieżę radiową, ale wchodzić mi kategorycznie zabronili.

Oko Moskwy, to jest potężna antena, przy pomocy której podczas zimnej wojny Rosja nasłuchiwała sobie co się dzieje w Europie. Teraz mamy satelity i to gigantyczne żelastwo straciło zastosowanie, choć niektórzy twierdzą, że sporadycznie nadal może być używane.
Istnieje też hipoteza, że były na tym przeprowadzane eksperymenty zabójczego oddziaływania na organizmy żywe jakichś specjalnych fal radiowych.

Coby jednak nie mówić jest to jedna z mrocznych tajemnic zimnej wojny.
Jakimś fotoreporterom udało się przedostać do tej anteny, bo kilka fotek można znaleźć w necie. Sądząc po wielkości konstrukcji, to powinno ją być widać z daleka, ale niestety nie widać, mimo, że podjechałem dosyć blisko. Być może wykorzystali ukształtowanie terenu, żeby od strony ucywilizowanej nie było tego widać. Druga strona to tylko pola i lasy. Przynajmniej tak pokazuje satelita na Google, choć teraz i te pola zdążyły porosnąć drzewami.

Po powrocie do domu, żona mi powiedziała, że jakiś taki wyjątkowo rozpromieniony jestem.
Nie ma co tu długo przesiadywać, bo się jeszcze za bardzo napromieniuję, trzeba wracać. Teraz już nadszedł koniec mojego szwędania, obrałem prosty kierunek na dom, bo już mi się okrutnie tęskni za moimi ślicznymi kobietami.
Jadąc przez czarnobylski las zauważyłem jakieś budowle.

Pozostałości po opustoszałych budynkach mieszkalnych.

Przygnębiający widok. Człowiek zaczyna się głębiej zastanawiać nad tragedią jaka się tu wydarzyła.
Ile ludzi musiało cierpieć z powodu awarii reaktora i ile jeszcze cierpi do dziś po stracie bliskich, to tylko oni sami wiedzą. Ludzkość buduje bomby atomowe, a tu była tylko awaria małego reaktora i narobiła tyle nieszczęścia. Taka ruska bomba atomowa, ma moc stukrotnie większą. Ludzkość jest głupia, zamiast robić wszystko, by zwykłym ludziom żyło się lżej, to największą uwagę poświęca się na to jak wykorzystać, lub zabić drugiego człowieka.
Przy najbliższym krzyżu zatrzymałem się by się jeszcze raz pomodlić, za tych dotkniętych cierpieniem ludzi, bo mi jakoś serce ścisnęło i nie miałem sił się skupić na drogowej jeździe.

Miałem zabrać ze sobą do zapalenia znicz z Polski, ale podczas pakowania zapomniałem.
Wykorzystałem to co miałem, czyli długie zapałki grilowe.

Tutaj pozwólcie na minutę ciszy...

Płomień się wypalił, a ja ruszyłem do domu. Trzeba kochać i poświęcać swój czas tym co żyją, bo życie kruche jest i nie wiadomo kiedy się skończy.
Później mijałem jeszcze sporo leśnych krzyży. Wszystkimi się jednak ktoś opiekuje, bo najczęściej są przyozdobione kwiatami i mają wspólną cechę w postaci zawieszonego płótna, chyba z wizerunkiem Jezusa i Matki Boskiej.
Po drodze mimochodem wypatrywałem tej wielkiej anteny i w pewnym momencie coś miedzy drzewami zobaczyłem. Oba hamulce na maxa, małe przeciążenie3G i idę sprawdzić.
Ooo, jasny gwint, jest Oko Moskwy !!! Wielkie żelastwo na horyzoncie. Bacznie się wpatruję i o kurka? Jest i drugie Oko Moskwy? Trzecie, czwarte??
Co jest grane, od tego promieniowania mam jakieś zwidy i omamy?
No tak, to nie żadne Oko Moskwy, tylko lasami idzie gigantyczna linia wysokiego napięcia. Drzewa przy tych słupach wygląda jak trawa. A kij w oko Oku Moskwy, już się więcej nie zatrzymuję. Szkoda czasu.

W drodze powrotnej znowu mijam babuszki z grzybami. Może zrobię sobie z kolejną babcią i pełnym koszykiem grzybów fajne zdjęcie? Niestety zdjęcia nie zrobiłem, bo za czym zdążyłem dojechać do następnej babeńki, zaczęło padać i babcie się skrzętnie pochowały.
Minąłem znajomy zamkowy hotel i jeszcze raz zmuszony byłem przejechać Kijów.
Jak na złość nie mogłem natrafić na dużą stację benzynową, by zatankować Jelonka i przy okazji też coś zjeść.
W zbiorniku już opary, a ja w coraz większym stresie, że w tej miejskiej dziczy zabraknie mi paliwa i zanim zdążę się stoczyć na pobocze, to mnie rozjadą. Wolałem nie ryzykować zgaśnięcia silnika w najbardziej nieoczekiwanym miejscu i od razu przełączyłem na rezerwę.
Jest stacja paliwowa i wygląda nawet znajomo.

To chyba daleki kuzyn takiego innego znajomego smoka. Jak widać, ten ma znacznie większy apetyt na dziewice.
Do zbiornika weszło 12,34 litra benzyny. Dziwne, weszło więcej niż się normalnie mieści?
Zjadłem wielką bułę z mięsem i warzywami, odgrzaną w mikrofali i wypiłem kawusie na otrzeźwienie umysłu. W międzyczasie ulewa przeistoczyła się w zwykłą mżawkę.
Założyłem nówka przeciwdeszczowe spodnie z Castoramy i ruszyłem z kopyta. Przestawiłem tryb szwędacza, na tryb szybkiego powrotu do domu, nie oszczędzając na piecu.
Ruch na drogach spory i jak to w dzień roboczy, pełno ciężarówek, ale o dziwo znacznie spokojniej niż wczoraj. Wszyscy jadą w miarę normalnie, oczywiście jak na ukraińskie warunki przystało. Nie ma tych niewidomych szaleńców w nieprzepuszczających światło czarnych szybach, a jak nawet się taki trafi , to jakoś mniej mu się śpieszy.
Dzisiaj nie miałem tego uczucia na drodze, że ktoś mnie chce zabić. Kilometr, za kilometrem, ale przy licznikowych 120, prosta droga się ciągnie jak flaki z olejem.
Krajobraz się zmienił na bardziej zielony, głównie lasy iglaste i czasami mała wioseczka na uboczu. Miasto bywa jakoś tak co 50km, ale najczęściej leci się obwodnicą. Droga z dwupasmówki w jednym kierunku zmieniła się w jednopasmówkę, ale asfalt nienajgorszy, to można sypać, tylko trzeba uważać na wyprzedzających z przeciwka.
Łykanie ciężarówek, po pewnym czasie po prostu staje się nudne i ciężko o jakąś dodatkową rozrywkę. No może pozdrawianie polskich TIR-ów jeszcze zostało, które zaczęły się w końcu pojawiać od czasu do czasu.
W jednym miejscu widzę, że po prawej stronie stoi kilka busów i jest jakiś sztuczny tłok wokół przydrożnych budek. Kierunkowskaz i już integruję się z tubylcami.
Busiarze jadący z ludźmi z Kijowa, obowiązkowo się tutaj zatrzymują na siku i dla rozprostowania kości.
Fajnie to wygląda, zajeżdża bus, otwierają się drzwi i wypada z niego pełno pokurczonych ludzi i od razu wszyscy na paluszkach biegną w stronę kibelka. Potem palą papierosy lub idą do baru na jedno piwko, lub po prostu coś przekąsić.

Do wyboru riba, piwo lub kwas. Ten kwas, to ponoć kwas chlebowy i warto go skosztować.
Ja niestety o tym dowiedziałem się po fakcie i nie skorzystałem z nadarzającej się okazji.
Na niebie robi się nieciekawie, czarne chmury na horyzoncie, oddzielają mnie od domu.
Daleko nie ujechałem, zaczęło lać i szybko zrobiło się dosyć chłodno. W Mołdawii zastanawiałem się, po kiego zabrałem tyle ciepłych rzeczy na takie niemiłosierne upały, a teraz się cieszyłem, że jednak dobrze, że wziąłem. Ciepłe wdzianko poszło w ruch i na to przeciwdeszczówka od stóp po zęby. Kominiarka, ciepłe rękawiczki i teraz mi mogą czarne chmury nafikać.
Ze dwie i pół godziny przedzierałem się przez ten front burzowy, aż się przedarłem przez największe opady i z każdym kilometrem padało coraz mniej. Nawet na horyzoncie miejscami pojawiły się prześwity czystego nieba.
Na jednym wielkim rozjeździe nie wiedziałem jak jechać, więc zamiast wyciągać mapę, zjechałem na stację benzynową zapytać się i trochę ogrzać. Po drodze ciężko było natrafić na jakiś drogowskaz na Lwów.

Pracownik stacji poradził mi by cały czas kierować się na Ciop i na pewno dojadę do Lwowa. Tak też uczyniłem i nie musiałem, już zsiadać z motocykla, przynajmniej przez kilkanaście kilometrów, bo...
Bo w pewnym miejscu jak spod ziemi wyskoczył mi policjant, machając, cobym się natychmiast zatrzymał. Ostre hamowanie, niech widzi, że mam hamulce jak żyleta i czekam aż do mnie podejdzie. No i jednak musiałem zsiąść z motocykla.
- dwadcat piat za mnogo
- ale gdzie tam za dużo, jak szybko nie jechałem
- dwadcat piat za mnogo, budiet mandat
- eee, no tak od razu mandat, a może jakieś pouczenie?
- eee Polak, trista hrywien mandat
- no ale dlaczego tak dużo? Mam tylko sto (faktycznie tyle mi zostało)
Policjant zabrał moje dokumenty i pokazuje, żebym szedł za nim do jakiejś budki. Wyciąga kwity i zaczyna spisywać moje dane.
- trista hrywien, zaplacisz w banka i dokumenti tobie dam.
- no ale gdzie ja teraz znajdę bank? Jest po osiemnastej, a do najbliższego miasta jakieś 30-40 kilometrów.
- zawtra zaplacisz i budiet haraszo
- a tu nie mogę zapłacić tego mandatu? (Patrzy na mnie spod łba i przestał wypisywać kwity)
- dwadcat euro
- nie tyle to za dużo, bo z euro to ciężko u mnie. Wyciągnąłem dziesięć dolarów i mu daje. Wkurzył się i rzucił we mnie tą dychą, coś tam mamrocząc po swojemu. Znowu zaczął wypisywać kwitek. Wyciągnąłem drugą dychę i daję mu tym razem dwadzieścia dolarów. Schował obie dychy pod zeszyt z uśmiechem i mówi:
- za diesiat kilometrow budiet stary budynok, tam smotriet, budiet mój koliega z radarem.
Jeszcze raz się przyjaźnie uśmiechnął i nawet podał mi rękę na dowidzenia. Za dziesięć kilometrów faktycznie był stary budynek, a za nim przenośny radar na trzech nogach, prosto wycelowany we mnie.
Na prostym odcinku drogi było ograniczenie najpierw do 70 a zaraz potem do 50.
Zwolniłem do przesadnych 40-stu i policjant tylko się na mnie popatrzył, ale nie zamachał.
Zaoszczędziłem kolejne 20 dolarów hehe. To co mówią o ukraińskiej policji, to jak najbardziej prawda i przekonałem się na własnej skórze. Grunt, to nie cwaniakować, bo mogą podwoić stawkę i jeszcze trzeba będzie zasuwać do banku.
Daleko już nie ujechałem, bo zrobiła się szarówka i trzeba było poszukać jakiegoś noclegu przed kompletnymi ciemnościami.
Najlepszą metodą na znalezienie fajnego noclegu jest poprosić o to Stwórcę tego świata. Skoro stworzył ten świat tak piękny i różnorodny, to mam takie nieodparte wrażenie, że pomaga tym, którzy jeżdżą i podziwiają to niesamowite dzieło, stworzone przez Niego. Mi za każdym razem się to sprawdza i tym razem nie było inaczej.
Nie musiałem nawet długo czekać, bo zaraz trafiły się jakieś zarośla w odpowiedniej odległości od trasy głównej i całkiem obiecująca droga do nich. Robiło się już zupełnie ciemno, to trzeba było się śpieszyć.
Wyłączyłem lampy, by nie zwracać na siebie uwagi i ruszyłem polną drogą. Jinlun zaczął mi tańczyć w lewo i prawo, a ja ledwo utrzymywałem go w ryzach. Najgorsze, że nie było już widać dokładnie po czym jadę.
Wszystko się wyjaśniło, gdy zmuszony byłem asekurować się nogami. Błocko śliskie jak masło, oblepiało mi koła.

Deszcz rozmiękczył glebę i ciężko było dojechać do tych krzaków. Musiało nieźle lać, bo podłoże mocno nasiąkło wodą. Najważniejsze jednak, że z nieba już woda nie leci i nawet księżyc zaczyna się pojawiać.
Szybko rozłożyłem namiot i poszedłem spać. Dzisiaj śpię w hotelu krzak.
Już się kołyszę w objęciach Morfeusza, a tu nagle tuż nad moją głową słyszę głośne chlust. Ratunku mordują !!! Zerwałem się kompletnie zdezorientowany, jednocześnie szukając przygotowanego na takie okazje scyzoryka. Żywcem mnie nie wezmą.
Usiłuję doprowadzić wzrok do stanu używalności i bacznie nasłuchuję z której strony mnie atakują. Jest, coś słyszę. No i w tej właśnie chwili zobaczyłem w świetle księżyca ciemną sylwetkę dorodnej żaby, wdrapującej się po moim namiocie.
Wziąłem aparat by zrobić wiekopomne zdjęcie, ale bez lampy widać tylko noc, a z lampą wychodzi tylko poszycie namiotu, zatem ciut pomogłem waszej wyobraźni i mniej więcej obrysowałem żabę.

Połaskotałem żabkę po brzuszku i ukraińska księżniczka zamieniona w żabę, skumała, że coś tu chyba nie halo i zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Dobranoc.
Byłbym zapomniał, przed chwilą na liczniku Jelonka wyskoczyło 60tyś kilometrów, ale po przygodzie z policjantem już mi się nie chciało specjalnie zatrzymywać i robić dodatkowej fotki. Jutro cyknę.

Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów: 517
Widzianych krajów: Ukraina.
Awarie: utracił poczucie rzeczywistości, ten narowisty Jelon, czyli demon prędkości ukraińskich dróg i 20 dolców w plecy.



 
Copyright © Klub Chińskich Motocykli - 2010 (design Agnes
)