Dogonić bociany

I znów bociany nas wyprzedziły... My dopiero zjeżdżamy z różnych okolic Polski, zlatujemy się na rozpoczęcie sezonu, a one już pod koniec marca zrobiły swój wielki zlot. Odnalazły i uporządkowały gniazda, odwaliły robotę prokreacyjną i teraz siedzą na zmianę, grzejąc jaja i przyglądając się ludzkiemu światu. Bocianie gniazdo to chyba niezły punkt widokowy. Wszystko z góry, jak na dłoni. Mam wrażenie, że ptaki obserwują nas po drodze przez kraj. Lekko, jakby od niechcenia, wychylają długie dzioby zza gałązek gniazda. Nie trzeba się podnosić. Jajka najważniejsze. A to znowu motong. Parka. Pewnie ciągną na kolejny zlot Klubu Chińskich Motocykli.

Tylne siodełko motocykla to takie moje bocianie gniazdo. Mam stamtąd fantastyczne widoki. Niebo nad głową. Trochę jak ptak, chciałoby się rozpostrzeć ręce i odlecieć. Nic dziwnego, że motocyklowa brać ukochała sobie wszelkie skrzydła, anioły, orły i inne upierzone okazy. Od Hondy Gold Wing po Nadnoteckie Sokoły. Oczywiście, nasze klubowe logo też zaopatrzone jest w skrzydła. Chińskie, z pewnością.

W drodze na zlot staram się jednak powstrzymać od machania rękami. Mój szofer mógłby być niezadowolony. Na szczęście wrażeń jest mnóstwo, nie trzeba latać. Nawet duszek słusznie i z zachwytem przyznał(a), że siedząc z tyłu, tak wiele można zobaczyć. Chociaż wyeksmitowano ją zza własnej kierownicy siłą, na skutek awarii freexowego motocykla. Ale o tym później.

Po drodze najbardziej efektowne są zapachy. Inaczej, niż w samochodowej puszce, tu każdym aromatem dostajesz prosto w pysk. Obornik, świeżo skoszona trawa, rzepak. Nagle cały świat pachnie rzepakiem i aż po horyzont żółto. Chciałoby się krzyczeć z radości. Nawet chłop jak dąb, grzenio, zamienia się w romantyka, kiedy z zachwytem w oczach, opowiada o zapachu czeremchy. Mógłby jeździć po czeremchowej okolicy bez końca, w kółko, jak maluch na trzykołowym rowerku:-)

Po drodze Gniezno. Trzeba zobaczyć, to nasze pierwsze, historyczne gniazdo. Rzut oka na katedrę. W środku ślub i gromki, organowy marsz Mendelssohna - kolejne osobniki ludzkie dobrały się w parę, żeby budować swoje gniazdko. Widocznie wiosną wszytko pędzi do tego samego celu. Jeden z naszych Klubowiczów też właśnie wymościł nowe siedlisko z uroczą dziewczyną. Szerokości.

A my pędzimy dalej na dzielnym Romecie, skrzydlatym koniku. Ścigamy się ze słońcem. Nie chcemy zwiedzać okolicy po ciemku. Bociany też nie latają w nocy. Jeszcze tylko kilka rad miejscowej ludności i osiągamy cel - ośrodek wypoczynkowy w Gródku Krajeńskim (młynaszz woli nazwę Ogródek Krajeński;-)), wyprzedzając słoneczną kulę na ostatnim zakręcie. A tam już łapie nas Wiesław swoją nieodłączną kamerą, wycelowaną jak (tfu, tfu) fotoradar w niewinnego motórzystę.

Zajęcia w majowym gnieździe Klubu Chińskich Motocykli są proste i bezproblemowe. Grill, piwo, szczegółowe oglądanie, opukiwanie i omawianie każdej metaloplastyki na dwóch kółkach. Odpalanie, gazowanie, ssanie. Osobniki męskie krążą po podwórku, jak po mokradłach, polując na co smaczniejsze kąski. Nazwy okazów jak echa dalekich podróży. Keeway, Jinlun, Baccari, Senke, Sym, Fastran, Zipp a wśród nich znajomo brzmiący Romet i trzy japonki: Magna, Devilka i Motorynka X11 :-)

Na szczęście jest sporo plecaczków. Inaczej niż u bocianów, jedno z nas nie musi zostawać w domu. Nawet małe pisklaki możemy podrzucić rodzinie (jak kukułka) i przyjechać razem. Pod tym względem niewątpliwie mamy lżej niż bocianice. Teoretycznie bociany wysiadują jaja na zmianę, ale pokażcie mi faceta, który da się wmanewrować w tę robotę na cały dzień! Woli moczyć długie nogi na pobliskiej łące i wietrzyć się od czasu do czasu pod pachami, w treningowych przelotach. A u nas, jak tylko jest chęć i miejsce na kanapie, połowica wsiada za plecy i też ciągnie na zlot. Takie są zwyczaje gatunku motocyklowego.

Na drugi dzień, jak bociany, zapragnęliśmy treningu. Rozwinąć sztandary i przewietrzyć opony. Ruszyć przed siebie w imponującym kluczu, czyli szyku. Pod przewodnictwem Wiesława, oblatujemy okolicę, z fasonem, wyjeżdżając w dwadzieścia motocykli. A to nie jest cichy przelot! Otacza nas klekot, brzęczenie, dudnienie, rzężenie i tym podobne odgłosy motongowej natury. Nic dziwnego, że na naszej trasie pojawiają się stadka tubylców, których przegoniliśmy tym hałasem z domowych kryjówek.

Wszystkim dzieciom odmachaliśmy. Wszystkie psy ochrypły. Zwierzyna leśna i wiejska pozostała w szoku. Prawdopodobnie okoliczne krowy przez tydzień nie dadzą mleka. I tylko bociany niewzruszone, spoglądały na nas z wyższością, z ironicznym uśmiechem w kącikach dziobów. Jak się ma prawie dziesięć tysięcy kilometrów na zlotowym liczniku w tym roku, to nasze 170 km objazdu pozostaje porannym spacerkiem przedszkolaka.

Podobnie jak bociany, musimy coś jeść. Ale, podczas gdy one mogą zabrać w drogę tylko zawartość żołądka, my mamy sakwy, torby i kufry. Zapas chińskich zupek to podstawa. Pokarm gatunkowy, smaczny i gotowy. Jeszcze ograbiamy lokalne sklepiki z zapasów kiełbasy i piwa. Ciekawe jak by smakowały żabie udka z grilla? Podobno bociani przysmak. W końcu - według chińskiego powiedzenia - wszystko co się rusza, a nie jest rowerem, nadaje się do spożycia. Poprawka - motongów też nie zamierzamy konsumować.

"Tym, którzy mnie nie znają..." Kto doczekał oficjalnego otwarcia zlotu przez grzena, zapamięta ten występ do końca życia. Majstersztyk wśród podchmielonych wystąpień, porównywalny do słynnych przemówień byłego prezydenta. Światowy unikat, mam nadzieję, że zarejestrowany w całości przez liczne urządzenia elektroniczne. A potem mikrofon trafił pod strzechy i każdy klubowicz, (nie jak w światowym mocarstwie Chińskiej Republiki Ludowej), miał pełne i demokratyczne prawo do wypowiedzi lub innego ukazania swoich talentów. KaeM śpiewał piracką piosenkę, grzeno i dorplas wystąpili w lokalnej edycji TzG. A DaJan tak się rozkręcił, że skończył wieczór w miejscowym disco.

Ileż można jeść kiełbasy z grilla? W niedzielę, po kiełbasianym śniadaniu, postanowiliśmy urozmaicić dietę w lokalnej restauracji. Przy stacji benzynowej, w końcu motocykl nie kaktus, pić musi. Agi marzy o lodach, ja o ruskich pierogach a KaeM poluje na udko z kurczaka. Przy wjeździe drogowskaz - Beijing 7250 km. Dobry bocian albo motong dałby radę dolecieć w dwa tygodnie.

Tymczasem nie możemy ruszyć do stolicy klubowej, bo dopadają nas przeróżne dolegliwości i awarie. Arturo kuleje, kolano mu spuchło i boli. Czy to skutek brawurowej jazdy, czy równie efektownych wyczynów tanecznych w podartych dżinsach? Żołnierz namiętnie przepala kolejne żarówki przedniego reflektora. Może napięcie u niego za duże, na wiosnę? Dorplas przedziurawił gumę. A może to znak, że chetnie zobaczyłby drugiego pisklaka w gnieździe?

Kolano da się namaścić, żarówkę wymienić, a oponę zatkać fachowym uszczelniaczem. Gorzej z łańcuchem freexa, który zerwał się na amen. Czyżby freex potrzebował więcej wolności? Na szczęście w okolicy czuwa nieoceniony kacpero, który zadzwoni, załatwi, zorganizuje, świątek piątek czy niedziela. A przy okazji obsiądziemy przedpotopową maszynę z przyczepą, okaz lokalnego zbieracza i pasjonata, na którego podwórku dorplas ocenia straty łańcuchowe. Cały świat nagle pełen jest pomocnych dłoni.

To nas zdecydowanie odróżnia od bocianów. One ruszają na swój zlot bez zapasowych lotek, zdane na własne siły, bez mapy i GPS. Żaden osobnik nie jest w stanie pomóc drugiemu w trasie. My wyposażamy się przed zlotem w wydruki, pieniądze, dokumenty i części zamienne. Ale przede wszystkim, wyjeżdżamy z przekonaniem, że w potrzebie nie zostaniemy sami. Że, jeśli przydarzy się awaria, ruszy na odsiecz motongowa brać. I to chyba największa - wg mojej plecakowej filozofii - zaleta naszego gatunku.

Niedzielne popołudnie. Jeszcze chwila na sprawy klubowe. Trochę tokowania, klekotu, dyskusji. Na koniec zadziwiająca zgodność i harmonia. Strach pomyśleć, czym żywiłyby się media, gdyby nasza krajowa polityka rozgrywała się w ten sposób. Nuda, panie, jak w polskim filmie. Na szczęście przyszła też chwila na nagrody dla najdłuższych przelotów. Gdy kufel trafił do rąk uśmiechniętego duszka, cały świat się rozpromienił.

A na koniec, po trzech dniach słońca i radości, powróciliśmy do swoich gniazd w deszczu, trochę jak zmokłe kury, nieloty. Ale w duszy uskrzydleni, zadowoleni, szybujący jak bociany nad łąką. Zobaczycie, białe ptaszyska, jeszcze was dogonimy! Mam nadzieję, że w tym sezonie nakręcimy zdrowo i szczęśliwie na klubowych budzikach tyle kilometrów, że w końcu przegonimy bociany Smile

eMMa

 
Copyright © Klub Chińskich Motocykli - 2010 (design Agnes
)