Od początku lata 2009 planowaliśmy z Magdą gdzieś wyjechać tylko we dwoje, przepraszam właściwie we troje, bo za środek lokomocji miała nam służyć i dzielnie towarzyszyć świeżo nabyta Honda Deauville. Niestety szara rzeczywistość umożliwiła realizacje tego planu dopiero pod sam koniec wakacji. Ostatni weekend sierpnia mieliśmy oboje wolny, trzeba było więc szybko opracować plan i trasę, a przede wszystkim przekonać moją mamę by zechciała wziąć pod swe skrzydła dwójkę naszych łobuzów. Całe szczęście zgodę taką uzyskaliśmy bez problemu, pozostało tylko wytyczyć jakąś trasę i ruszyć.
|
|
W wyborze miejsc do zobaczenia nie byliśmy zbyt oryginalni. Czasowo byliśmy w sumie ograniczeni, bo mieliśmy tylko 2 dni, z drugiej strony nie chodziło nam tylko o szybki przejazd i nawinięcie kilometrów. Chwila spędzona przed mapą dała odpowiedź. Jedziemy do Wielkopolski zwiedzić tamtejsze pałace.
Nadszedł sobotni ranek. Szybka pobudka, młodzi już spakowani czekają na transport do babci. Tradycyjne „tylko bądźcie grzeczni” i już człek się może cieszyć swobodą Pogoda jest taka sobie, niezbyt ciepło, właściwie to nawet chłodno i niestety pochmurno. Nic to, prognozy brzmią optymistycznie, dziś może trochę popadać, ale jutro ma być słonecznie.
Zabieram się za pakowanie motocykla. Niby tylko wyjazd na 2 dni, a jak zawsze są problemy z domknięciem kufrów. W końcu wszystko się domyka, zakładamy kaski i w drogę.
Pierwszy etap wycieczki to niecałe 200 km do Gołuchowa i znajdującego się tam zamku Czartoryskich i Ośrodka Kultury Leśnej. Droga przebiega bez niespodzianek, kilometry znikają pod kołami w średnim tempie. Przed Koninem łapie nas deszcz i jedzie z nami dobre 50 km. Na szczęście opady nie były zbyt intensywne i wodoodporne ciuchy spełniły swoje zadanie znakomicie. Po około 3 godzinach dotarliśmy na miejsce, zaparkowaliśmy Devilkę pod starą wozownią i dalej w obchód parku i zamku. Zarówno park jak i zamek robią wrażenie. Robimy kilka fotek na zewnątrz i grzecznie czekamy na przewodnika, który oprowadzi nas po wnętrzach. Za fotografowanie wewnątrz zamku trzeba zapłacić, ale w przeciwieństwie do niektórych muzeów, warto.
{mospagebreak}
Po zwiedzeniu zamku, przyszła kolej na spacer do położonej w odległości 2-3 kilometrów zagrody pokazowej z żubrami, danielami i konikami polskimi.
Pogoda zaczynała się poprawiać i spacer w motocyklowych ciuchach i z kaskami sprawił, że nasze organizmy szybko zaczęły się pozbywać nadmiaru wody. Tak miało z resztą być, przez pozostałą część weekendu. Cóż, moto to nie puszka, w której można zostawić zbędny balast. A Polska, pod koniec sierpnia to nie Chorwacja i w szortach jeździć się nie da.
Na koniec pobytu w Gołuchowie wypiliśmy po pysznej mrożonej kawie i pożegnaliśmy się z tym uroczym miejscem, oddalając się do położonego na obrzeżach Kalisza hotelu. Słowa nie opiszą przyjemności jaką daje letni prysznic po kilku godzinach spędzonych w stroju motocyklowym.
Kolejny punkt programu to reklamujące się jako najstarsze miasto w Polsce – Kalisz. Bez problemu trafiliśmy do centrum i na rynek.
Prawdę powiedziawszy szału nie robił. Nic to, pięknie być nie musi, byle jedzenie gdzieś dobre było Nieopodal rynku znaleźliśmy sympatyczną pizzerie i wygłodniali zamówiliśmy dwie duże pizze. Trochę się przeliczyliśmy z naszymi możliwościami i trzeba było zabrać spory kawałek na później. Z pełnymi żołądkami już po ciemku wróciliśmy do hotelu, gdzie trafiliśmy na solidne weselisko. Nie mieliśmy jednak nastroju ( i strojów też ) na zabawę, więc nie próbowaliśmy się wkręcić. Za to wesele dotarło prawie do nas, a konkretnie do pokoju obok, który służył za………..domyślcie się za co Wrażenia słuchowe, interesujące.
Niedzielny ranek obudził nas czystym niebem i rześkim powietrzem. Wciągnęliśmy lekkie śniadanie, spakowaliśmy manele i hajda w dalszą drogę. Pierwszy cel na dziś – Kórnik pod Poznaniem i znajdujący się tam neogotycki zamek Działyńskich. 82 kilometry dzielące Gołuchów od Kórnika minęły szybko z małym przystankiem na tankowanie Hondy i nas.
{mospagebreak}
Cel został wkrótce osiągnięty, ale pojawił się problem, gdzie tu zaparkować? Pod samym zamkiem miejsca co niemiara, ale gdzie wjazd? Kawałek dalej jest parking, tylko po kiego grzyba tyle zań płacić, wracamy pod zamek. Ha, jest jakaś otwarta brama, to dalej wjeżdżamy i parkujemy ładnie nieopodal zamku. Nikt nie krzyczy i nie przegania to zostajemy. Kilka fotek z zewnątrz i wchodzimy do środka.
Całe szczęście możemy zostawić kurtki i kaski w kasie, bo szwendanie się po komnatach z tymi klamotami byłoby trochę męczące. Kapcie na nogi i dalej froterować zabytkowe podłogi. Wnętrza ciekawe, ale nie tak interesujące jak w Gołuchowie.
Po wyjściu na świeże powietrze zastanawiamy się co dalej, zwiedzić znajdujące się tu arboretum, czy iść coś zjeść? Wstyd się przyznać, ale pierwotne instynkty przeważyły i poszliśmy na kebaba. Arboretum zostawiliśmy na inną okazję.
Najedzeni wskakujemy na Devilkę i spokojnie przemieszczamy się do ostatniego zaplanowanego punktu, Rogalina z pałacem Raczyńskich i pomnikowymi dębami.
I znów czekał nas solidny spacer po otaczającym pałac ogrodzie francuskim, z żywopłotowym labiryntem i masą parkowych rzeźb. Za ogrodem znajduje się polana, a na niej wiekowe, liczące sobie ponad 700 lat, dęby szypułkowe Lech, Czech i Rus. Niestety widać już na nich ząb czasu. Czech jest całkowicie uschnięty, a pozostałe też straszą suchymi konarami. Jeszcze przejście lipową aleją w stronę kaplicy i mauzoleum Raczyńskich, fotka przy pilnujących wejścia lwach i czas się kierować w stronę motocykla.
Przed nami około 150 kilometrów drogi powrotnej, którą można posumować jednym stwierdzeniem: nuuuuda. Przynajmniej Magda może tak powiedzieć, bowiem w okolicach Gniezna zaczęła mnie klepać i prosić o postój na mocną kawę. Nigdy nie jechałem jako plecaczek, więc nie wiem, ale z wielu wypowiedzi słyszałem, że jest to piekielnie nudna i usypiająca jazda. Magda może to potwierdzić. Zatem by nie zgubić mej lepszej połowy zatrzymaliśmy się w Gnieźnie na solidne espresso, po którym już bez kłopotów i przystanków dotarliśmy do domu.
Podsumowując nasz weekendowy wyjazd, uważamy za bardzo udany. Udało nam się po dłuższym czasie w końcu spędzić trochę czasu tylko we dwoje, co polecam wszystkim tym, którzy wiecznie zabiegani, nie mają nigdy czasu na bycie razem. Przejechaliśmy około 460 kilometrów, zobaczyliśmy ciekawe, dotąd nam nieznane miejsca, spędziliśmy razem wspaniały weekend. Polecamy wszystkim tą trasę.
Mlynaszz i Magda_M |