Dziki Wschód 2012 - Luca (cz. 2) - Dzień szósty
Spis treści
Dziki Wschód 2012 - Luca (cz. 2)
Dzień szósty
Dzień siódmy
Dzień ósmy
Podsumowanie
Wszystkie strony

Dzień szósty, niedziela 26 sierpnia

Człowiek się budzi i pierwsze co słyszy, to szum morza, żadnej muzyki, ani ludzkich odgłosów. Plażowi balowicze twardo śpią, ale porannych biegaczy już widać na piasku.
Ledwo przetarłem oczy i już mam nowe marzenia. Umyć się i to za wszelką cenę. Mam na sobie zaschnięte słone Morze Czarne. Nigdzie nie ma prysznica, są tylko plażowe szalety, zatem idę obadać sprawę.
{gallery}luca2012/266.jpg{/gallery}

Niestety prysznica w szaletu nie ma, a i tak musiałem zapłacić dwie hrywny za inne takie tam przyjemności.
Mały poranny spacerek po plaży trochę mnie rozczarował, bo w dzień widzi się pełno petów i śmieci. W nocy było romantyczniej, bo nagrzany piasek wydawał się czyściutki.
{gallery}luca2012/267.jpg{/gallery}

W cieplutkiej wodzie, relaksacyjnie pomoczyłem tylko nogi, bo nie chciało mi się potem całego siebie suszyć. W brzuchu głośno zaburczało, to od razu przypomniałem sobie o pysznych ukraińskich pierogach czeburiekach. Niestety w niedzielę rano, wszystko było jeszcze pozamykane, nawet kawy nie miałem się gdzie napić.
Wróciłem do namiotu po blaszany kubek. Może pani szaletowa ma wrzątek na kawę?
{gallery}luca2012/268.jpg{/gallery}

Sprawdziłem jeszcze jak jest wrzątek po rosyjsku. Kinjatok, czy jakoś tak to brzmiało?
Niestety pani szaletowa nie miała czajnika i choć bardzo chciała pomóc, to z kawy nici.
Nic to, na pocieszenie poszedłem zobaczyć, wczorajsze miejsce przedstawienia, tym razem w świetle dziennym. Jak dla mnie trochę gusty pomieszane, ale jak wiadomo o tym co się komu podoba się nie dyskutuje.
Filmować nie skończyłem bo wyczaił mnie strażnik i skutecznie wyprosił. Jakoś w nocy im nie przeszkadzałem, ale najwyraźniej zmienili zdanie.
Pora zwijać manele i ruszać na trasę w stronę Morza Azowskiego, ale po delikatnej, telefonicznej sugestii BabaLucy, zmieniam moje nieugięte plany. Z Kamieńca też chyba rezygnuję, zatem jadę najgłówniejszą drogą prosto na Kijów, by zyskać na czasie. Ze wstępnych obliczeń wizyta nad Morzem Azowskim, a potem w Kamieńcu Podolskim, kosztowała by ze dwa dni więcej. Dzieciaki torturują mi żonę, a ja się samolubnie byczę na plaży w ciepłych krajach. Oj nie ładnie. Zwijam pałatkę, a tu jeszcze się parę kolców do podłogi namiotu nawbijało.
{gallery}luca2012/272.jpg{/gallery}

Wredne dziadostwo, a jakie upierdliwe. Na butach też mam pełno nawbijanych i w tej właśnie chwili mnie olśniło. A co z oponami? Zaglądam do Jelonka i nie wierzę własnym oczom.
{gallery}luca2012/273.jpg{/gallery}

Opony bardziej przypominają meksykański kaktus, niż koła motocyklowe. Nawbijało się tych kolców ze trzydzieści, ale powietrze jeszcze nie uciekło. Przepchałem motocykl na utwardzoną ścieżkę i wyrywam chwasty, przetaczając sprzęta co pół metra.
Podczas pakowania, zaczepił mnie jeden Ukrainiec i pyta, czy może pooglądać mój motocykl. Oczywiście nie miałem nic przeciw. Zaczęliśmy gadać, każdy w swoim języku i okazało się, że Ukrainiec ma stare Kawasaki, chyba 750cc, ale zardzewiał mu bak i syf przytyka gaźniki. Poradziłem mu by wyczyścił bak przy pomocy śrutu, czyli kuleczek z łożysk, ale nie za bardzo mi szło tłumaczenie, to wykonałem skomplikowane kalambury i załapał o co chodzi. Ukrainiec dziękował mi, jakbym co najmniej moto mu uzdrowił. Może gość nie ma netu i dlatego nie wiedział jak wyczyścić zbiornik z rdzy?
Uściskaliśmy sobie dłonie i ruszyłem w poszukiwaniu drogi na Kijów. Najpierw jednak stacja benzynowa, bo w zbiorniku tylko opary. Do Odessy przez Mołdawię i Naddniestrze przeleciałem ciągiem na rumuńskim paliwie.
{gallery}luca2012/275.jpg{/gallery}

Zaeksperymentowałem i wlałem to coś o nazwie A92. Na początku bez różnicy, ale po kilkunastu kilometrach silnik jakby bardziej nierównomiernie pracował. Prędkość maksymalna spadła o jakieś 10km/h i Jelonek nie odpalał na dyk, tylko trzeba było ciut dłużej przytrzymywać rozrusznik. Jak się silnik bardzo nagrzał, to jak w jednym miejscu w Rumunii, zaczął dudnić dziwnymi basami, tak jakby się rura wydechowa miała zaraz oberwać. Na lepszym paliwie już tego nie zauważyłem.
{gallery}luca2012/276.jpg{/gallery}

Gdyby ktoś chciał sobie kupić złote opony, to tylko w Odessie he he.
Droga Odessa-Kijów, to najgłówniejsza droga na Ukrainie, jest to też jeden wielki bazar.
{gallery}luca2012/278.jpg{/gallery}

Na poboczach najczęściej sprzedają owoce, ale części do samochodów też można spotkać.
Po lewej stronie, wydawało mi się, że widziałem salon z chińczykami, ale może mi się tylko wydawało, bo na odległość pięciu pasów ruchu za dobrze nie widzę, zwłaszcza przy ponad stu na godzinę. Z chińskich motocykli to przez całą wyprawę widziałem może ze dwa. Oba bardzo podobne do Z-ki Rometa 125cc.
Asfalt super, po trzy szerokie pasy w każdą stronę, to można sypać ile fabryka dała.
Śniadania jeszcze nie jadłem, ale długo nie musiałem czekać, bo przy większych, nowych stacjach benzynowych są też restauracje, lub przynajmniej jakieś knajpeczki z kawusią.
Przy starych stacjach, to szkoda się zatrzymywać bo nic tam nie ma, nawet kibelka, tylko dystrybutory i ewentualnie jeszcze jakąś wodę mineralną można sobie nabyć.
Gdy wszystko ładnie wygląda, wokół stoi dużo samochodów, to tam warto zajechać na popas, bo tubylcy wiedzą najlepiej co dobre.
No ale weź się człowieku dogadaj w restauracji, albo poczytaj sobie ze zrozumieniem menu.
Starym indiańskim sposobem zamówiłem prawie to samo co osoba przede mną, pokazując przy tym bezczelnie palcem. Ooo toooo, uchuuuu.
{gallery}luca2012/279.jpg{/gallery}

Było pysznie. Zupka a la nasz rosół ale z kawałkami mięsa i warzywami, a na drugie zapiekane coś i też bardzo smaczne. Na deser upragniona kawusia i na reszcie mniamniusia.
Jak sobie tak pomyślę, to od wyjazdu jem pierwszy normalny posiłek, przy normalnym stole, podany w cywilizowanych naczyniach. Jak to mówią, niebo w gębie.
Ceny posiłków porównywalne do naszych. Duża kawa jakieś 15 hrywien, czyli coś około 6zł.
{gallery}luca2012/280.jpg{/gallery}

Autostrada przez środek jeziora. Na Ukrainie to nie problem. Fajne widoki, jednak szybko się skończyły i droga też zmalała z trzech, na dwa pasy w jednym kierunku. Ruch coraz większy, upał też. Dzisiejszy dzień, to dzień łojenia z jednego końca Ukrainy na drugi. Jednym słowem monotonia, bez zakrętów, tylko ciągle prosta i prosta. Już mnie nawet nie cieszy dobry asfalt, bez dziur, zupełnie inny do którego przywykłem na dotychczasowej Ukrainie. Czym bliżej Kijowa, tym jednak droga gorsza. Więcej pęknięć i łat. Ale nie ma co narzekać.
Dogoniłem skuterek, który jechał koło setki i sobie z nim jechałem przez jakieś 50km, by się mniej nudzić. Chłopaczek wiózł dziewczynkę do stolicy. Im przynajmniej nie było gorąco, bo jechali w krótkich rękawkach i nogawkach, a ja wystrojony jak ufoludek się przypiekałem.
{gallery}luca2012/282.jpg{/gallery}

Na trasie mijałem się też z motocyklistami. Może z dziesięć do piętnastu maszyn przez cały dzień i od razu można było rozpoznać, czy ze wschodu, czy z zachodu. Ci z zachodu ubrani po zęby, niekiedy też w odblaskowe świecidełka, a dla tych ze wschodu założenie samego kasku było szczytem perwersji.
Ogólnie na ukraińskich drogach nie obowiązują żadne zasady ruchu drogowego, poza jedną, kto większy, ten ma rację. Znaczy się w wybranych rejonach jednak jeszcze jakieś zasady obowiązują, ale te rejony są oznaczone przez policję z fotoradarem. Wtedy wszyscy na zawołanie jadą grzecznie.
Ja miałem tą przyjemność jechać w niedzielę, gdy z weekendowego wypadu wracała stolica. Kijowianie, czy Kijowszczanie, nie wiem jak na nich wołają? Samochody przeróżne, od starych zabytkowych ład, po nowe fury 4x4. Rozwarstwienie społeczne duże. Najmniej chyba klasy średniej. Najbardziej jednak trzeba uważać na czarne 4x4 z czarnymi jak smoła szybami. Najprawdopodobniej, większość to mafia, albo przynajmniej ich zachowanie na drodze na to wskazuje. Lepiej takiemu w drogę nie wchodzić. Zostałem szybko tego nauczony. Miałem jedną bardzo groźną sytuację, gdy zabrałem się za wyprzedzanie tira na dwupasmowej autostradzie. Przed rozpoczęciem manewru w lusterku miałem tylko maleńki czarny punkcik. W momencie, gdy byłem na wysokości tylnych kół ciężarówki, naczepę już prawie skończyłem wyprzedzać i w tejże właśnie chwili widzę jak maleńki czarny punkt urósł do wielkiego czarnego 4x4, które zbliża się z bardzo dużą prędkością. Ja mam na zegarze jakieś 120-130km/h, a to bez jakiegokolwiek zwalniania jedzie z tyłu wprost na mnie.
Zdążyłem tylko przytulić się do tylnych kół rozpędzonej ciężarówki na odległość wyciągniętej ręki, a to czarne coś przeleciało z mojej lewej strony z prędkością nadświetlną.
Ponad 200km/h miał na pewno, bo zaraz zniknął. Nawet nie zdążyłem rozpoznać marki samochodu. Nawet nie chce myśleć co by było, gdybym jednocześnie przy wyprzedzaniu tira, nie patrzył w lusterko, albo jakby mnie ten mafiozo zepchnął pod koła tego tira.
Miałem za co dziękować Bogu, bo było naprawdę nieciekawie. Wirujące koła ciężarówki tuż przy prawym łokciu do dziś mi się śnią. Żeby chociaż mrugał światłami, albo zatrąbił, a on po prostu gonił przed siebie z zawrotną prędkością spychając innych z drogi.
Niestety na ludzi morderców nie ma innej metody, jak tylko ich unikać, usuwając się z pola rażenia. Za ciężarówkami nie będę się wlókł, więc opracowałem matematyczny system jak przeżyć. Przy wyprzedzaniu ciężarówki liczę do dwóch. Jeden, dwa, a jak doliczę do trzech, to już jest źle, bo jakaś pędząca kropka z lusterka może mi siąść na ogon. Efekt był taki, że ciężarówki wyprzedzałem na maksymalnych obrotach i nie miałem już drugiej takiej podbramkowej sytuacji. Zamaskowanych pędzących z nadświetlną, widziałem jeszcze kilku na tej trasie. Ogólnie kierowcy ukraińscy jeżdżą niebezpiecznie, ale ci to przeginali na maxa. Oczywiście biorę poprawkę, że tak jak u nas, Warszawka jeździ trochę inaczej od reszty kraju, to na Ukrainie ci ze stolicy, też mogą mieć dodatkowe zdolności, ale tu, to po prostu nie da się tego właściwie opisać, to trzeba przeżyć na własnej gęsiej skórze. Chciałem nagrać pokazowy filmik, ale jak na złość zrobiło się w miarę spokojnie.
Z tych skołatanych nerwów musiałem się zatrzymać i trochę ochłonąć, a potem coś zjeść dla poprawy samopoczucia i uspokojenia rozdygotanego serducha.
{gallery}luca2012/284.jpg{/gallery}

Jak to mówią przez żołądek do serca. Te ichnie pierożki są naprawdę smakowite.
Jakieś 50km przed Kijowem zrobił się korek. Po chwili na dwóch pasach w jedną stronę ustawiło się trzy rzędy samochodów. Trzeci rząd jechał sobie samym prawym poboczem. Najpierw starałem się omijać samochody środkiem, ale jak zobaczyłem co wyprawiają puszki przede, mną, to wolałem nie ryzykować i zjechałem do osi drogi. Przeciskałem się skrawkiem asfaltu między morzem samochodów, a pasem zieleni. Niektórzy nawet robili mi miejsce, ale zawsze się trafi święta krowa i nie puści. Ze dwie święte krowy objechałem po prawej, ale było to trochę ryzykowne, bo niektórzy widać, że są złośliwi i specjalnie zajeżdżają drogę.
Mam już dość drogowych wrażeń na dziś, to wolę tkwić w korku, niż leżeć rozjechany na drodze. Tak sobie stoję i oglądam mimochodem pas zieleni po lewej. Są jakieś ślady opon, czyli da się jechać. Jesteś między wrony, to krakaj, jak i ony. Lewy kierunek i zasuwam po trawie, czyli samym środkiem autostrady. Mijam setki samochodów i te czarne mafijne auta też, ha, ha. Teraz to ja jestem sprite. Kilometr za kilometrem, niezbyt szybko, na trójeczce, bo a nóż któryś mi wyjedzie, a tu nagle po mojej lewej, przemknęły na pełnym gazie, dwa czarne pociski. Dwa przyciemniane 4x4 zapierpapier pod prąd autostradą. Nie, no to, wykraczało poza moją wyobraźnię. Oczywiście ci co jechali prawidłowo z naprzeciwka się im usuwali, by uniknąć zderzenia czołowego. Dziki Wschód panie, dziki wschód…
Dojechałem do przyczyny powstania korka. Wypadek, dwie Łady się puknęły, ale na szczęście bez ofiar w ludziach.
Kawałek dalej było już trzy pasy w jedną stronę i ruch się rozładował. Po kilku kilometrach, widziałem jeszcze jedną anomalię drogową. Gościowi się zepsuła Łada 2107 na środkowym pasie. Wyszedł z tej Łady i tak został w miejscu, przyciśnięty do drzwi. Nikt się nie zatrzymał, wszyscy w pełnym pędzie omijali stojącego człowieka przy zepsutym aucie. Gość miał przerażenie w oczach, bo samochody go mijały z obu stron, na tak zwane żyletki. Ja też się nie zatrzymałem w obawie, że mnie ktoś z tyłu rozjedzie. Ja pierdziu, co za ludzka znieczulica tu panuje?
Widziałem też bardziej komiczne sytuacje na tej autostradzie E95. Gdy stragany były po przeciwnej stronie autostrady, to ludziom to wcale nie przeszkadzało. Potrafili zostawiać samochód osobowy, lub nawet całą ciężarówkę na prawym pasie i na piechotę zasuwać przez sześć ruchliwych pasów, by sobie coś kupić. Na środku czasem były barierki oddzielające, to ludzie wdrapywali się po nich, a w niektórych miejscach były całkiem wysokie.
Najbardziej rozbawił mnie taki dziadziuś, kierowca Kamaza. Wyszedł z ciężarówki z małą aluminiową drabinką. Przeleciał przez dwa pasy i przełożył drabinkę przez oddzielający płot. Przeszedł elegancko po drabince, zabrał pod pachę i chyc przez kolejne dwa pasy, wprost do jakiejś budki z nie wiem czym. Wot kozacka fantazja.
Opony, to też jest coś na co trzeba uważać. Leżą niekiedy na środku drogi. Najczęściej, to jest oderwany bieżnik od ciężarówki, ale czasem jest to cała wielka opona. Nie wiem jak cała wielka opona może zsunąć się z felgi, ale nie chciałbym mieć wątpliwej przyjemności zobaczenia czegoś takiego na własne oczy, zwłaszcza podczas jazdy.
Jak sądzicie, co miał na myśli kierowca, przylepiając takie nalepki na swoim samochodzie?
{gallery}luca2012/288.jpg{/gallery}

Ej ty, jak mi wjedziesz w D, to rozjadę cię czołgiem?
Przez całą drogę rozglądałem się za jakimś kościołem, albo chociaż cerkwią, bo w końcu niedziela, ale na nic nie natrafiłem. Centralna Ukraina jest raczej uboga w świątynie.
Późnym popołudniem dojechałem do Kijowa.
{gallery}luca2012/289.jpg{/gallery}

Jadę sobie na azymut, tak na czuja. To jest dopiero wielgaśne miasto z wielgaśnymi ulicami. Nawet pomniki mają wielgaśne.
{gallery}luca2012/290.jpg{/gallery}

Matka ojczyzna broni miasta. Ciekawe dlaczego zwrócona jest w stronę mateńki Rosji?
Dojechałem do sporej rzeki Dniepr.
{gallery}luca2012/291.jpg{/gallery}

Nie było jak zawrócić, to przeleciałem mostem na drugą stronę. Ludziom w stolicy widać, że lepiej się powodzi, bo auta mają bardziej wypasione. Na drugim brzegu pytam tubylca, jak dojechać do Vyshhorodu?
Muszę zawrócić, a potem w prawo wzdłuż brzegu rzeki. Tylko jak tu wykonać manewr zawracania? Sześć pasów ruchu, po trzy w każdą stronę i na każdym pełno samochodów. Przez cztery już ćwiczyłem zawracanie, ale nie przez sześć.
Czekałem dobre dwadzieścia minut, zanim wyczaiłem szczelinę do skoku w nadprzestrzeń. Jedynka, ogień, dwójka ogień i przez wszystkie sześć. Od środkowego do środkowego się nie da, bo motocyklistę rozjadą, jedynie manewr zawracania od zewnętrznego do zewnętrznego można uznać za w miarę bezpieczny dla motocyklisty. Pewnie kompletnie niezgodny z przepisami, ale ważne, że życie zachowałem.
Jeszcze raz sobie przejechałem nad płynącym Dnieprem i zaraz za mostem skręciłem na prawo., a tam korek po horyzont. Ciasno i ciężko mi się przeciskać miedzy barierką a samochodami, ale większość robi mi miejsce, to w żółwim tempie się przemieszczam. Jedynka, sprzęgło, jedynka, sprzęgło i tak setki razy, aż zaczęła mnie ręka boleć. Silnik kipi z gorąca i sprzęgło, też zaczyna dziwnie pracować. Zaraz spalę tarcze i skończy się zabawa. Jest jakiś parking na prawo, przy samej przystani, to Jelonkowi dam chwilę odsapnąć.
{gallery}luca2012/299.jpg{/gallery}

Przy okazji uzupełnię w organizmie płyny i cukier. Słońce już nie przypieka, ale nadal jest ze 30 stopni. Wyciskam sobie półpłynnego Snickersa o konsystencji nie powiem czego i podziwiam okolicę. Jest pięknie, starówka, przystań dla pasażerskich stateczków, malownicza rzeka Dniepr. Woda pewnie ciepła, bo na drugim brzegu jest piaszczysta plaża i ludzie się kąpią.
Też bym się chętnie wymoczył w słodkiej wodzie, a najlepiej w dużej wannie z pianką.
Dzień szybko ucieka, to nie ma co tu siedzieć, trzeba coś znaleźć do spania. Jestem brudny, zmęczony, na sobie przywiozłem zaschnięte Ciornyje Morie, to po prostu muszę coś znaleźć. Jakiś motel, kwatera, albo cokolwiek, byle by w rozsądnych pieniądzach.
Korek nic nie zmalał, nadal jaki był, taki jest. Jelonek trochę ostygł, to znowu mogę testować półsprzegło. Najpierw jednak przydałby się kosz, bo nie mam gdzie wywalić oblepionego czekoladą papierka ze Snickersa. Kosza niet. Za kosz robi jakiś pomnik, pod którym leży pełno śmieci. Co kraj to obyczaj. Ktoś chyba jednak musi sprzątać, bo inaczej miasto utonęłoby w śmieciach.
{gallery}luca2012/302.jpg{/gallery}

Ubieram kurtkę i widzę, jak dwóch motocyklistów na dużych armaturach jedzie przy samym brzegu rzeki, po chodniku dla pieszych, wzdłuż całego długiego korka.
Cześć, cześć i pojechali dalej, oczywiście jak przystało na tubylców, w krótkim rękawku, spodenkach i bez kasków. No nie całkiem bez kasków, bo kaski mieli poprzypinane do motocykli. Zanim zdążyłem założyć swój hełmofon i rękawiczki, to już ich nie było.
Jesteś między wrony, krakaj, jak i ony. Odpalam Jelona i jadę tym samym tropem. Wolniutko na dwójeczce, ale przynajmniej sprzęgła nie katuję. Omijam pieszych slalomem, ale nie wydają się zdziwieni obecnością motocyklisty na chodniku. Ukraińskie babcie, też nie wykrzykują brzydkich słów za mną i nie walą torebkami po plecach. Jednym słowem kultura na chodniku to podstawa. Po jakimś kilometrze minąłem cały korek i jakby nigdy nic zjechałem z chodnika na jezdnię.
Potem znowu była jazda przez krzyżówki na azymut, ale pomagała mi w tym rzeka.
Nie zawsze jednak można było jechać przy rzece. Nieoczekiwanie natrafiłem na tasiemce.
{gallery}luca2012/304.jpg{/gallery}

Dwa, jeden za drugim, najdłuższe domy handlowe jakie w życiu widziałem. Tak na oko, to około kilometra długości każdy. Pytam ludzi z wypchanymi siatami, gdzie na Wyszogród?
Trochę krzyżówek musiałem jeszcze przejechać, zanim złapałem ten właściwy kierunek.
Noc już zrobiła się zupełna. Wjechałem nie z tej strony Wyszogrodu co chciałem i znalazłem się znowu przy rzece, a tam pełno spacerowiczów i wielka kolorowa fontanna. Opodal słychać jakąś muzykę, dobiegającą z pobliskiego lokalu. Niedziela wieczorem, letnią porą ludzie się wesoło bawią.
Pytam o drogę na Czarnobyl. Tubylec zrobił wielkie oczy i pyta, po kiego ja chce teraz w nocy jechać na Czarnobyl? Pogadaliśmy trochę o Polakach i Ukraińcach i na koniec pokazał mi ręką, tak na azymut, że Czarnobyl to tam. Sto kilometrów.
Podziękowałem i zawróciłem, by objechać miasto dookoła. Po drodze dogoniły mnie cztery ścigi. Każdy z nich po kolei zwalniał do mojej prędkości, zrównywał się ze mną, jadąc na sąsiednim pasie, łapa w górę i ogień do przodu. Bardzo miło zostałem potraktowany przez ukraińskich motocyklistów, aż nabrałem ochoty do dalszej jazdy, choćby do samego Czarnobyla. Tym razem tubylcy byli ubrani po zęby w kaski, buty i sportowe kombinezony.
Wszystkie cztery ścigi były obficie oświetlone LED-ami, nie gorzej od statków kosmicznych. Najlepiej wyglądało oświetlenie tylnych błotników od spodu. Takie dwie długie LED-owe linijki, każdy motocykl w innym kolorze. Wyglądało to jak scena z Gwiezdnych Wojen, takie kolorowe, znikające punkty świetlne. Nie jestem zwolennikiem robienia z motocykla choinki, ale tu mi się nawet podobało.
Zmęczenie i głód sprowadził mnie jednak na planetę Ziemia i zatrzymałem się na najbliższej stacji na małe conieco. Później jeździłem od motelu, do motelu i wszędzie zostawałem z kwitkiem. Wszystkie miejsca zajęte. No tak, wakacje i do tego jeszcze weekend.
Sympatyczna pani z motelu powiedziała mi, że jest tu jeszcze w pobliżu nowy hotel i jak tam nie znajdę miejsca, to już nigdzie w okolicy nie znajdę. Na najbliższej krzyżówce miałem skręcić w prawo w boczną drogę i za niedługo hotel powinno być widać. Tak tez zrobiłem, hotel jest i to nie byle jaki, wygląda na jakiś wypasiony zamok. Oj coś czuję, że będzie drogo.
{gallery}luca2012/305.jpg{/gallery}

Zajechałem pod same zamczysko, by zapytać się o wolną komnatę i nie zdążyłem. Wyszedł ochroniarz i mówi, że tu nie wolno parkować. Namawia mnie bym grzecznie zjechał na parking, tuż obok. On w zamian mi popilnuje rumaka, a ja pobierze watko zasięgnąć języka. Przed okuty portal drzwiowy wyszedł boy hotelowy, przerobiony staromodnymi ciuchami za średniowiecznego pachołka i zaprasza cobym zawitał w gości.
Prowadzi mnie przez ciemne pomieszczenie o scenerii, niczym z Władcy Pierścieni, wprost do młodej, jędrnej dziewoi na recepcji.
Miła pani, już nie jest taka miła, bo chce za jedną noc aż 400 hrywien.
Podliczam zasobność mojej sakiweki i wygrzebałem zaledwie trzysta sześćdziesiąt pare hrywien. Pani kręci głową, że nie nada. Chce 400 i ani grosza nie opuści za wspólną noc pod jednym dachem. Po chwili jednak zmienia zdanie i mówi, że za 50 dolarów to się zgodzi.
Pięćdziesiąt dolarów, to nawet mam przy sobie. Tanio nie jest, ale w moim obecnym stanie po prostu muszę. Pani dokładnie prześwietliła moje banknoty pod uv i jeszcze na domiar nieufności, zabrała do skopiowania mój królewski glejt zwany po chłopsku paszportem.
Poszedłem rozkulbaczyć Jelona i ani już pachołka, ani stajennego, w pobliżu nie było, żeby mnie wyręczyć w dźwiganiu.
Wszyscy się zebrali przy recepcji i gapią się na mnie, jak na jakieś dziwne zjawisko, ale raczej przyjaźnie.
Pani recepcjonistka, osobiście uprzyjemniała mi drogę do mej komnaty nr5. Obnażyła moim oczom salony o jakich mi się nie śniło, a mi po prostu szczena opadła do zamkowej posadzki, bo aż takiej rozkoszy to się nie spodziewałem. Podwójne łoże, własna łazienka, na ścianie średniowieczna plazma, na suficie starożytna klima, a na podłodze pradawna lodówka. Niewiasta mnie jednak przestrzegła, cobym za bardzo nie opustoszył zamkowej lodówki, bo mnie rano oskóruje do ostatniego talara..
{gallery}luca2012/306{/gallery}

Zostałem sam na sam ze sobą, szczęśliwy jak dzika świnia w błocie.
Prysznic, zupka chińska na kolację, a potem znowu prysznic i lulu, zaraz po sprawdzeniu wszystkich stu kanałów telewizyjnych.
{gallery}luca2012/309.jpg{/gallery}

W międzyczasie jednak musiałem ugasić pragnienie. Moje żelazne zapasy w tym gorącym dniu błyskawicznie pękły i zmuszony byłem szybko odnaleźć drogę do recepcji. 15 hrywien malutka buteleczka wody mineralnej.
Ceny hotelowe jak widać, no ale cóż było począć?
Wieczór ciepły, to wyszedłem chwilę pooddychać świeżym powietrzem. W zamkowej sali bankietowej jakieś poprawiny i muzyczka sobie gra wesoło. Nic tylko potańczyć, ale wpraszał się przecież nie będę, bo w tym czarnym stroju wezmą mnie za Karambę z krainy deszczowców. O matko, coś zauważyłem! Jest kryty basen i to jaki wypasiony. Cały w eleganckich kolorowych płytkach, są leżaki i wypaśna skórzana kanapa z równie skórzanymi fotelami, tuż przy samej wodzie. Prezentuje się co najmniej jak basen jakiegoś szejka arabskiego. Gonię jeszcze raz na recepcje z zapytaniem, czy można popływać?
Popływać można, ale najpierw 150 hrywien dla pani recepcjonistki i mogę sobie pływać nawet całą noc. Raz się żyje, ale budżet rodzinny i tak już nadwyrężyłem, to tylko spuściłem uszy po sobie. Mało tego, śniadanie też nie jest w cenie, tylko za odpowiednią dopłatą. Już nawet nie pytałem ile.
Jeszcze by mi się w głowie poprzewracało od tego luksusu he, he i tak przecież nocleg mam full wypas.
W nocy obudziła mnie burza z ulewą, aż musiałem zamykać okno, by się nie nalało do środka. Wolę spać przy otwartym oknie, niż przy szumiącej klimie, ale z burzą nie ma przebacz. Raz tak pierdyknęło piorunem, że hotelowa kablówka siadła na amen.
Jak fajnie, że śpię sobie w mięciutkim, ciepłym łóżeczku i nic mi na głowę nie kapie.
Mimo wszystko, to było jednak dobrze wydane 50 dolarów.

Podsumowanie dnia:
Przejechanych kilometrów: 550
Widzianych krajów: Ukraina.
Awarie: Jelon jest debeściak.
{gallery}luca2012/m08.jpg{/gallery}



 
Copyright © Klub Chińskich Motocykli - 2010 (design Agnes
)